Tak się jakoś złożyło, że wczorajszy obiad trzeba było zamówić. Padło na tytułową pizzę, która okazała się być bardzo terapeutyczna :]
Jak tak dalej pójdzie zamiast na brak apetytu będę narzekała na stres przed jojo (które zapewne i tak mnie czeka, bo zważywszy na wszystko i bardzo szybki ubytek wagi w krótkim czasie, bardzo się zdziwię jeśli nie nastąpi...). Nic to, zdrowienie ważniejsze.
Faktem jest, że nie mam zbyt wielu zapasów węglowodanów w domu. Trochę kaszy, trochę ryżu. Zastanawiam się, czy uzupełniać, czy jednak ciągle starać się ograniczać, żeby pociągnąć ten wózek. Niby planowałam włączyć kaszę raz dziennie celem zwiększenia błonnika w diecie. Hmm, hmm... Pewne jest jedno, z ograniczaniem ilości się wstrzymam. Trzeba nabrać sił. Zrzucać kilogramy będę później.
Apetyt falowy. Pizza była przepyszna i nieco odblokowała przełyk (i głowę?). Już tak mocno nie muszę w siebie wpychać, ale wolałabym, żeby te porcje jednak zaczęły się już zwiększać.
Postęp obserwuję z dnia na dzień, żeby nie powiedzieć z godziny na godzinę. Jedzenie też się pewnie unormuje zanim zdążę się zorientować. Tylko, żeby nie poszło w kierunku wynagradzania sobie łakociami krzywd wszelakich ;)