Oczywiście ciasta urodzinowego męża, skosztowałam. Nie mam
sobie za złe, bo nie pochłonęłam pół blachy, jak to kiedyś miałam w zwyczaju, tylko
właśnie skosztowałam. Nadprogramowe kalorie znajdowały się w krojonych
brzoskwiniach i serowej masie, takim serowym brzoskwiniowcu, samo zdrowie
Za to na zdecydowany
plus dzisiejszego dnia mogę zaliczyć odkurzenie rowerka i zrobienie… rozgrzewki.
Treningiem tego mizernego pedałowania nazwać nie można. Ale na super luziku tez nie było,
tyko z lekkim obciążeniem, więc śmiało mogę powiedzieć że pod niewielką górkę
wjechałam . Czułam w udach te 15 minut.
Drugi plus, odkurzyłam hula-hop. A mam takie śliczne,
kolorowe z wypustkami od wewnątrz. Prawie dziesięć minut kręciłam zanim z
hukiem spadło. Nie wyszłam z wprawy . Jutro na pewno dotkliwie poczuje ten masaż.
No i oczywiście codzienna dawka ruchu na bieżni. Dziś zaliczone 40 minut marszu, spalone 200kcal.
Zaczęłam też walkę z dobijającymi mnie zaparciami. Suszone śliwki i woda po nich, zażyte rano, przyniosły niewielką ulgę. Jeśli w ciągu trzech dni nie będzie znacznej poprawy, sięgnę po drastyczne środki, czyli olej rycynowy.
Waga mi pewnie stoi przez te zaparcia. Albo przez to, że limit kaloryczny 1300kcal to za mało, skoro ppm mam 1400. Pogadam z dietetyczką po piątkowym, kontrolnym ważeniu. Dwa tygodnie zastoju, to być może norma, ale trochę niepokoi. W końcu to miała być dieta odchudzająca.