Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Chyba pora coś zmienić bo cukrzyca puka do drzwi...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 8857
Komentarzy: 67
Założony: 13 stycznia 2025
Ostatni wpis: 19 lipca 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tetania

kobieta, 34 lat, Tak

172 cm, 68.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

19 lipca 2025 , Skomentuj

Ech. Czy ja się kiedyś nauczę mówić sobie dość? Napchałam się na kolację. Najśmieszniejsze, że samymi zdrowymi rzeczami. Najpierw sałatka z rukoli, mozarelli light, pomidora, cebuli, łyżki oliwy. Potem dwie nekatrynki. Potem galaretka truskawkowa z owocami wiśni i porzeczki, dosładzałam sama, więc nie była bardzo słodka. Potem skyr tiramisu. I cztery ciastka owsiane...

Raczej nie przekroczyłam kalorii, ale i tak czuję się źle. Mam mniejszy żołądek i szybciej się najadam, a takie skumulowanie objętościowych posiłków to już za dużo. Wolę czuć się głodna niż przejedzona. Aż było mi niedobrze. Nie wiem skąd mi się to bierze. Znaczy chyba wiem. Wciąż za dużo cukru jem... Ostatnio codziennie jem słodkie skyry i ciastka owsiane.

Martwi mnie też jedna rzecz. Mój mąż parę dni temu zauważył, że mam takie małe żółte plamki na powiekach. Po jednej na górnej powiece. Sprawdziłam w necie, że to mogą być kępki żółtawe, czyli złogi cholesterolu. Skąd cholesterol, przecież tyle już schudłam... Ale przypomniało mi się, że moja siostra, która jest wyższa ode mnie i chudsza ma zawsze za wysoki cholesterol w badaniach. Może to genetyczne. Druga sprawa - to może być od insulinooporności. 

Tyle już schudłam, a tu taka kicha... Muszę się wziąć bardziej za siebie. Nie bawi mnie już obżeranie się. Teraz siedzę i piję rumianek.

19 lipca 2025 , Skomentuj

Na wadze równo 68 kg... Jest więc maleńki spadek, a może duży właśnie, bo przy prawidłowym BMI coś ta waga opornie schodzi. Zeszło 0,4 kg w tydzień. A jestem 5 dni przed okresem.

Mięśni trochę spadło, co mi się nie podoba. To przez brak treningów siłowych pewnie...

Ale jest też mnie tkanki tłuszczowej, co sama czuję po sylwetce. To pierwszy miesiąc gdy jestem przed okresem i nie czuję się ulana. Ani spuchnięta, o dziwo. Ale mam nadzieję, że zatrzymałam trochę wodę, bo wtedy po okresie będzie większy spadek.

Zejść do tych 67 kg do urlopu, niczego więcej nie pragnę... 

17 lipca 2025 , Skomentuj

Na szczęście prognoza się nie sprawdziła. I mogłam skorzystać z pięknej pogody. Zrobiłam sobie godzinny spacer. Orbitrek dziś symbolicznie, 20 min. Łącznie mam spalone 480 kalorii aktywnych.

Uzależniłam się od owoców sezonowych... Skończyły mi się, więc poleciałam do biedry. 

W ogóle wszędzie widzę artykuły, że owoce sezonowe są takie drogie, a w biedrze same promocje. Kupiłam agrest 250 g za 5 zł, winogrona 300 g za 3 zł, borówka 300 g za 9 zł. Mi to starczy na trzy dni. Rok temu latem nie kupowałam w ogóle owoców. Kupowałam lody na patyku. Widziałam, że teraz kosztują 5 zł za sztukę około. A ja potrafiłam jeść dziennie takich dwa. Wnioski nasuwają się same.

A porzeczka czerwona widziałam że droga - 7 zł za małe pudełeczko. Za to na działce teściów rośnie i nikt nie zrywa. W pełni eko, bo nic z tym krzakiem nie robią. Sam sobie rośnie i daje piękne owoce.

Upiekłam ciastka owsiane z płatków, oleju kokosowego, jajek i odrobiny cukru. Skończyły mi się te sante kakaowe. Ostatnio jadłam je codziennie do kawy na śniadanie. Kawy z cykorii, bo zwykłej od ponad miesiąca nie piję.

Jem pyszną kolację. Zrobiłam sobie sałatkę z rukoli, fasoli czerwonej z puszki, tuńczyka w sosie własnym i czerwonej cebuli. I łyżeczką majonezu lekkiego. Zamknę się dziś w 1750 kcal.

16 lipca 2025 , Skomentuj

Za oknem lipcopad. Leje cały dzień i tak ma być następne trzy dni. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ucięłam sobie 2-godzinną drzemkę bez wyrzutów sumienia, że tracę piękną pogodę za oknem. Musiałam odespać bo 7 godzin snu, jeszcze przerywanego wędrówkami do kibla, to dla mnie za mało.

Poza tym miałam ciężki dzień. Mój mąż był na wycięciu zmiany, która mu odrosła. Dermatolog wymroziła mu niby jakiegoś włókniaka, a w tym miejscu zaczęło wyrastać coś dziwnego. Kazałam mu iść na wizytę kolejną, bo mu się nie chciało i od razu dostał skierowanie do chirurga. Chirurg był zdziwiony, że dermatolog zmieniła koncepcję i powiedział, że jakby się okazało, że to czerniak, to nie powinna tego wymrażać... Boże, mam miękkie kolana jak to piszę i tylko staram się o tym jak najmniej myśleć. Już w ciągu dnia łapała mnie jeszcze panika i łzy napływały do oczu. Wyniki dopiero za 3-4 tygodnie. Uważam że czas oczekiwania jest skandaliczny no ale cóż. Nic nie zrobisz. Można tylko starać się nie myśleć. Jeszcze jestem przed okresem to psychika krucha.

Po drzemce dałam sobie solidny wycisk na orbitreku, żeby ciało wiedziało, że wstało. 45 minut biegu w tętnie 120-135 na wszystkich poziomach od 1 do 15 i z powrotem. Cała zlana potem. Spaliłam 300 kalorii wg opaski, a wg orbitreka 370. Opaska mi coś zaniża tętno mam wrażenie, ale i tak się nią sugeruję przy liczeniu kalorii.

Fajnie było sobie przypomnieć, jak ćwiczenia robią dobrze na głowę. Gdyby nie to, to bym miała kompulsa i jeszcze czuła się usprawiedliwiona. A tak zamknęłam się w tych 1800 kaloriach. 

W ogóle nie chcę zapeszać, ale jak na bycie tydzień przed okresem czuję się szczupło. Nic nie spuchłam na twarzy, brzuch też jakiś mały. Pierwszy raz tak mam od niepamiętnych czasów. Może ciało ma wreszcie właściwą wagę i nie puchnie. Albo to przez te owoce co jem, bo działają moczopędnie.
 

15 lipca 2025 , Skomentuj

Zabrałam się za porzeczki w końcu. Teściowie mają krzak czerwonych porzeczek na działce i nie jedzą. Teściowa zaproponowała mi, żebym sobie nazrywała, bo tak się zmarnują. Pomyślałam, czemu nie - może mi zasmakują? Bo na przykład malin nigdy nie lubiłam i uważałam za kwaśne, a w tym roku jem ze smakiem. To pewnie dlatego, że nie jem słodyczy i rzeczy wydają mi się słodsze. 

W domu jednak okazało się, że porzeczki są strasznie kwaśne i za nic ich nie zjem ot tak. Szukałam pomysłu w internecie co mogę z nimi zrobić i jedyne co przypadło mi do gustu to galaretka. Oczywiście zrobiłam po swojemu, bo w necie jakieś czasochłonne przepisy, wymagające przecierania i długiego gotowania no i wsypania tony cukru. Po prostu zagotowałam porzeczki z dwoma płaskimi łyżkami cukru i wodą, a potem zblendowałam. No galaretka się nie zrobiła - za krótko gotowałam albo dałam za dużo wody i za mało cukru. Ale powstał mus, który jest jadalny.

A co poza tym? Zrobiłam sobie iście królewską kolację - najpierw sałatka z serem feta, cebulą, pomidorem, ogórkiem, rukolą i oliwą z oliwek. Potem kieliszek musu z porzeczki, miseczka malin i borówek. Potem skyr tiramisu. Po zjedzeniu tego wszystkiego miałam już uczucie pełności jak po kompulsie, a to przecież same zdrowe rzeczy. No ale objętościowe i błonnik. Zjadłam jeszcze 30 g cheetosów pizza, by dobić kalorie do 1700. Mogłabym ich nie jeść, ale czemu sobie odmawiać, skoro limit jeszcze niewyczerpany.

Poruszałam się trochę na orbitreku. Tętno niskie i mało spaliłam. Nie wiem czemu od jakiegoś czasu nie mogę go podbić. Zarzuciłam treningi siłowe. W sumie ostatnio to robię tylko te 10000 kroków dziennie i to wszystko. Jakiegoś lenia treningowego załapałam. 

14 lipca 2025 , Skomentuj

A było tak fajnie...Mimo beznadziejnej pogody pojechaliśmy z mężem na działkę. Teściowie mają tam domek. Pierwszy raz w tym roku zaplanowaliśmy wyjazd i oczywiście pogoda musiała się zepsuć. W piątek lało od samego rana. Po pracy trochę się uspokoiło, jednak dalej było pochmurnie i mżawka. Wsiedliśmy do samochodu z naszymi bagażami i ruszyliśmy w trasę.

Na działce wszystko mokre, momentalnie przemokły nam buty. Mąż zaczął chodzić boso, by się uziemić, ja w końcu też się przekonałam. 

Siedzieliśmy tam aż do niedzieli. Mimo prognozowanej deszczowej pogody nie było tak źle. To znaczy padało, ale taka mżawka/kapuśniak. Dało się zrobić grilla i posiedzieć na zewnątrz. W drewnianym domku też było przyjemnie, pachniało mokrym drewnem i świeżym powietrzem. 

W końcu zaczęłam słuchać "Pomocy domowej" na storytel, książki, którą mój mąż polecał mi już od miesiąca albo dwóch. Już dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła. 

Jedliśmy codziennie grilla i spacerowaliśmy po mokrym lesie. W sobotę było tylko 14 stopni, ale jakoś to znieśliśmy. Właściwie to przyjemnie było poczuć zimno po tych ciągłych upałach. W nocy odpalaliśmy sobie farelkę.

Jedyny mankament to brak łazienki... Jest tylko taki wychodek, trzeba wyjść z domku i go obejść. A ja wstaje sikać w nocy. Kilka razy. No nie pospałam za dobrze, bo bałam się wyjść z pełnym pęcherzem na zewnątrz gdy było ciemno. Raz obudziłam męża, jak już nie mogłam wytrzymać.

Woda jest tylko zimna i zlew też stoi na zewnątrz, z każdym myciem naczyń i umyciem rąk trzeba iść za domek. 

Wszyscy się nam dziwili, że w taką pogodę pojechaliśmy na działkę, ale my potrzebowaliśmy takiego resetu. Po takim weekendzie docenia się wygody, jakie się ma na co dzień. Chociaż ja już tęsknię. Było naprawdę fajnie...

A waga? Przed wyjazdem na działkę się zważyłam i było 67,95 kg. Pierwszy raz zobaczyłam w tym roku 67 z przodu. A po przyjeździe znowu 68,5 kg, więc nie zmieniam wskaźnika. Myślę, że to bardziej zatrzymanie wody niż obżarstwo bo grilla jadłam bez pieczywa - zamiast tego dużo warzyw i owoców. No dobra, jadłam jeszcze skyry słodkie i ciastka owsiane. Przepadłam, bo ostatnio odkryłam skyr o smaku tiramisu. Ma tylko 123 kalorie i smakuje obłędnie. Ale woda mogła mi się zatrzymać bo dużo słonego żarcia z  grilla i jestem przed okresem. Mimo wszystko było warto jechać. 

Dzisiaj już powrót do liczenia kalorii i szarej rzeczywistości. Burzowo jest i wilgotno. Pochodziłam na orbim ale dałam radę 20 minut i musiałam iść się myć. Wyszłam wieczorem na dwór, licząc, że się orzeźwię, ale było tak samo jak w domu i po spacerze wróciłam cała spocona. 

Głowa mnie coś cały dzień pobolewa. Od pogody pewnie.

8 lipca 2025 , Skomentuj

Ostatnia sobota była taka cudowna, słoneczko, działeczka, grill. Trochę sobie pofolgowałam, ale szacując kalorie wyszło 1900, więc nie najgorzej, zwłaszcza że był spacer i spaliłam aktywnością z 400 kalorii.

Za to w niedzielę... katastrofa! Nie wiem dlaczego, dopadł mnie taki dół, że było mi wszystko jedno. Zjadłam wstrętnego loda proteinowego i przestałam potem liczyć. Tak, to był kompuls. Obżarłam się tak, że nie mogłam oddychać na siedząco i musiałam się położyć. Na pewno przekroczyłam zero kaloryczne. Sama nie wiem dlaczego. Ani razu mi się to nie zdarzyło odkąd jestem na diecie. Były dni, że jadłam więcej, ale nie wychodziłam poza zero kaloryczne.

Przeraziło mnie to, bo dotąd dieta szła mi naprawdę ładnie. A tu takie coś. I nawet nie czułam przyjemności z jedzenia. Jadłam jakbym chciała się ukarać. Bolał mnie brzuch, ciężko się oddychało. A mimo to jadłam.

W zeszłym roku w taki właśnie sposób odzyskałam stracone wcześniej 10 kg w dwa miesiące. Obżerałam się pod korek codziennie... Ale to było w październiku a teraz jest lipiec.

To jeszcze nie koniec. Wczoraj obudziłam się z zapaleniem ucha. Po południu już mnie bolało przy jedzeniu, więc wzięłam ibuprom i wykopałam z apteczki krople. 

Jeszcze nie przeszło. Biorę leki, jestem rozbita, ucho przytkane i szumi w nim. Ech. Nici z ćwiczeń. Tylko bym leżała. Dietę trzymam, ale jestem zrezygnowana. Po tym kompulsie strasznie nabrałam wody albo tłuszcz odrósł, w każdym razie czuję się gruba. A już miałam uczucie prawie płaskiego brzucha.

Zastanawiam się, czy to nie przez nabiał. Jem codziennie skyr na śniadanie, a wieczorem sałatkę z fetą lub mozarellą. Może nie powinnam go jeść. Ale bardzo lubię nabiał no i syci mnie... to mój zamiennik słodyczy. Ale jeśli przez niego mam to zapalenie ucha i puchnę? Sama już nie wiem. Może jak wyzdrowieję to ograniczę go na jakiś czas i zobaczę, czy opuchlizna zeszła. Dzisiaj jest w sumie trochę mniejsza - więc albo to przez kompulsa, albo nie wiem co.

Mam nadzieję, że się wykuruję do weekendu... Chociaż pogoda akurat taka, że tylko w domu siedzieć. Leje non stop i tak ma być cały tydzień.

5 lipca 2025 , Skomentuj

Waga niby ta sama, ale wszystkie parametry się poprawiły. Białko - wreszcie dobiło do 15%, tkanka tłuszczowa spadła o 0,2%, wiek metaboliczny 39 lat a było 40. Mięśnie trochę wzrosły. Czyli jakiś progres jest. Może to przez wczorajsze bieganie wieczorem zatrzymałam wodę. Ważne że waga stabilna i jest lepiej. Rok temu ważyłam kilogram więcej, ale miałam dużo więcej tkanki tłuszczowej. 

4 lipca 2025 , Skomentuj

Dzisiaj zaskoczyłam samą siebie. Ale zacznijmy od początku... Temperatura niby spadła, ale ja nadal odczuwam jakby było +30 stopni. Przez to jestem rozdrażniona a w pracy to normalnie włączył mi się jakiś agresor. Przeczytałam artykuł o wpływie upału na człowieka - kiepsko, powoduje rozdrażnienie i agresję. Czyli się zgadza. Potem sprawdziłam biomet bo jestem meteopatą. Biomet niekorzystny. Aha. Wszystko jasne.

Stres spowodowany pracą i tym, że niedosypiam cały tydzień spowodował, że poczułam widmo zbliżającego się kompulsa. Świadomie na obiad pożarłam 1000 kalorii. Zrobiłam placki z cukinii (450 g cukinii), z szynką, z czosnkiem, z serem żółtym, smażone. Wyszły dwa talerze tych placków jak porcja dla dwóch osób a ja to pożarłam w 5 minut jak jakieś zwierzę... Potem jeszcze zjadłam loda proteinowego z lidla, który jest proteinowy tylko z nazwy. Na yt jakaś baba zachwycała się, że to wspaniały zdrowy słodycz, a to g... w smaku, bo smakuje jak zwykły chemiczny odpad, ma 100 substancji chemicznych w składzie i syrop glukozowy po którym jak wiadomo odpala się odkurzacz. No ale zwiodła mnie, bo powiedziała "120 kalorii i 5 g białka" a w rzeczywistości okazało się, że ten baton lodowy ma 140 kcal i 4,8 g białka na 100 g, co sprawia, że jest proteinowy jedynie z nazwy i zwykły skyr bije go na głowę. No ale że już dokonałam zakupu tego badziewia (i to dwóch paczek, bo dwa różne smaki, ech), musiałam dokonać przynajmniej degustacji. Więc zjadłam wczoraj czekoladowego, a dzisiaj białoczekoladowego i oba są ohydne. I wyłączają ośrodek sytości, bo mimo że zjadłam 1000 kalorii dalej chciałam się rzucić na jedzenie. Miałam ochotę na wszystko co jest w domu.

Uratowało mnie to, że poszłam spać. Drzemka godzinna trochę ostudziła emocje. Po przebudzeniu usiadłam i zaczęłam się zastanawiać, co robić. Mąż w pracy na popołudnie, więc sama w domu. Ćwiczyć totalnie mi się nie chciało, bo upał. Poza tym jutro ważenie, więc jak poćwiczę siłowo to mogę zatrzymać wodę. To nie ćwiczyć. Usiadłam sobie i zaczęłam robić to co lubię najbardziej: bluzkę na drutach i słuchanie youtuba na zmianę z Wizą na miłość na Maxie.

Na youtube ostatnio posucha straszna. Nic ciekawego. Mignął mi jakiś film Marty Kruk "Jak się odchudzać bieganiem". Początkowo go olałam. Włączyłam coś tam innego. Często oglądam kanały kryminalne. No ale jakieś ziarno zostało zasiane, bo wróciłam do tego filmu o bieganiu. Przesłuchałam 3 i pół minuty i zaczęłam sobie myśleć, jak to fajnie w sumie jest biegać. Przypomniałam sobie, jak kiedyś biegałam. Zaczynałam wiele razy. Mój najwyższy zryw trwał dwa miesiące i doszłam do 30 minut nieprzerwanego biegu truchtem, co uznawałam za swój wielki sukces. Przypomniało mi się, jak bieganie dobrze mi robiło na głowę. I najważniejsze: jak mi się po nim zawsze odechciewało jeść. I że fajnie by było do tego wrócić...

Otworzyłam nawet kalendarz, żeby sobie hipotetycznie sprawdzić, ile treningów mogłabym zrobić do urlopu. Tak biegając co drugi dzień, bo regeneracja też musi być. Oczywiście liczyłam od poniedziałku, bo dzisiaj... no musiałabym się przygotować do wyjścia, a nie chce mi się...No i nie mam żadnej koszulki do biegania...

Ale potem poczułam tak silny impuls, wręcz bicie serca, że teraz albo nigdy. Była 19, w 5 minut się ogarnęłam i wyszłam z domu uzbrojona w bidon z wodą. Zadzwoniła jeszcze akurat do mnie siostra, ostrzegłam ją, że może słyszeć moje sapanie i ruszyłam do ataku.

Przebiegłam bez żadnej przerwy 9 minut, z telefonem przy uchu, a bidonem w drugiej ręce, przytakując jeszcze temu, co siostra opowiadała. Tętno miałam 160 już po 5 sekundach biegania... Potem zwolniłam i maszerowałam kilka minut i już na zmianę robiłam marsze i biegi, aż zaliczyłam 30 minut. Przebyłam tak trasę 3,5 km i spaliłam 250 kalorii. Co oznacza, że mogę jeszcze zjeść coś na kolację i będzie deficyt. Mimo obfitego obiadu.

Ludzi było sporo, trochę się przejmowałam bo włożyłam krótki spodenki. W jednym miejscu samochód czekał aż przebiegnę i czułam, że kierowca gapi się na moje latające uda... Bo moje ciało jest takie lejące, jak je poddawać wstrząsom, to widać cellulit. Miałam też nieprofesjonalną koszulkę z bawełny, totalnie niesportową. No i ten bidon mi przeszkadzał.

Ale mignęła mi też gdzieś w dali biegająca inna babka. Ona miała nerkę. Pomyślałam sobie, że oprócz koszulki przydałby mi się właśnie taka nerka, albo mały plecaczek na bidon. Jakbym oczywiście zamierzała to powtórzyć.

Było fajnie i czuję się psychicznie lepiej...

2 lipca 2025 , Komentarze (2)

Dziś mój setny trening w tym roku na orbitreku. Naprawdę jestem z siebie dumna, bo wycisnąć 40 minut gdy jest 30 stopni upału to trzeba się zmusić. Pot dosłownie kapał ze mnie.

Gdy w styczniu zaczynałam swoją przygodę z odchudzaniem, nie miałam za bardzo pomysłów, co robić. Jako pierwszy pomysł przyszło mi na myśl, żeby poćwiczyć 100 dni na orbitreku. Wydawało mi się, że to będzie dużo i pewnie osiągnę już swój cel związany z redukcją.

Fakt, schudłam już prawie 12 kg, ale to nie koniec, bo mam jeszcze trochę zbędnych kilogramów, które chcę zrzucić.

Czy będę dalej chodzić na orbitreku? Zobaczymy...

© Bebio 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.